niedziela, 14 maja 2017

itasaku bogowie

Góra Olimp? Uważana jest za siedzibę bogów. Z tego miejsca ludzie kierują ludzkim losem. Ilekroć jakiś człowiek próbował wejść, spadał. W otchłań, z której nie mógł się wydostać. Bogowie nie życzą sobie ludzi na Olimpie i spływają na nich kary zesłanych przez Nich samych. Obdarzają tez łaską i chronią przed niebezpieczeństwami…
Patrzą łaskawie na to wszystko, lecz nigdy nie było powiedziane, że najważniejsze w ich „pracy” jest tylko ochrona. Swoimi czasy zabawiają się tez jak mogą. Lecz za dopuszczenie się zbrodni groziła Im odpowiednia kara. Mogą tez zostać zesłani na ziemię, co jest największą karę dla Bogów Olimpu.
Jeden z nich zakochał się w ziemiance. A raczej w pół bogini córka Artemidy, która zakochała się w ludzkim człowieku i spłodziła z nim jedno dziecko. Na świat wyszła piękna kobieta, która nie grzeszyła uroda. Była popularna wśród mężczyzn. Zawsze próbowała się dostać na Olimp do swojej matki, ale musiała zrobić coś boskiego, co by wdrożyło ją w szeregi Olimpu. Artemida jest boginią łowów, zwierząt, lasów, gór i roślinności. Uważana jest również za boginię płodności, pomaga kobietą w czasie ciąży – rodzić. Nie mogła trzymać pół boga na Olimpie, oddała temu co ją spłodził. Kobieta żyje na ziemi i miewa się znakomicie. Jest gladiatorską walczącą z innymi gladiatorami.
         Jeden z Bóstw obserwował w dzień w dzień. Zakochiwał się coraz bardziej, była zawsze pewna siebie. Nagabywał ojca, aby przekonał Władce by ona dostąpiła do Bogów Olimpijskich, jednakże ten zawsze odmawiał. Nie była bogiem. Była pół bogiem i to jest przeszkadza. Musi być pełno prawnym bogiem.
Syn Aresa, boga wojny. Prosił cały czas, ale ojciec już nie mógł nic zrobić, Itachi, tak nazywał się syn bóstwa sam już wziął sprawy w swoje ręce Nie wiedział tylko jak przed wszystkimi to ukryć… A niedługo zrobi to ukryje wszystko. Wpatrywał się w stadion, gdzie właśnie ona w tym momencie walczyła. Zawsze pragnął być patronem ten silnej i pewnej siebie kobiety.
-Itachi? – machnął ręką, aby wszystko zniknęło. Nie chciał, aby ojciec się dowiedział, że całe dnie przesiaduje u siebie by patrzeć na tą dziewczynę, która tak mu się podobała. Nawet jego rodzeństwo o niczym nie wiedziało. Musiał na każdym kroku uważać na swoje zachowanie. Patrzał się w obłoki i chciał już na jednej coś na malować gdy się powstrzymał. Ojciec stanął obok niego. Wpatrywał się w jego oczy. – Chodzą słuchy, że nadal patrzysz na tą dziewczynę, czy to prawda?
-Nie. – skłamał
-Itach. Mi możesz powiedzieć. Zrób jak uważasz, ale żeby Zeus nie był zły, wiesz co może wtedy zrobić. Sakura jest pół bogiem, jeszcze nic nie zrobiła, aby zostać bóstwem na Olimpie. Powinieneś to wiedzieć. Ona nie należy do nas. Artemida popełniła błąd, ale ty tego błędu nie możesz zrobić. – mówił. Koło nich pojawiła się kobieta o jasnych włosach i jasnej cerze. Patrzała się na dwójkę mężczyzn.
-Aresie. – powiedziała spokojnie. Słynęła z spokoju, nie denerwowała się tak łatwo. On lekko drgnął, gdy usłyszał delikatny głos Bogini. – Nie sądzę, abym popełniła błąd. Sakura jest taką córką jaką chciałam mieć nigdy na nią nie narzekałam. I nie będę. Ona spełniła moje oczekiwania. Zeus jest srogi, ale tez prawda że pół Bóg nie może być na Olimpie mnie nie dziwi. A twój syn..
-Mój syn jest Bogiem. Nie pół dziwolągiem. Ale… – nie dokończył.
-Czyli uważasz, że moja córka nie ma za grosz godności, aby stawić się na Olimpie. Zeus twierdzi inaczej. Gdyby mogła w każdej chwili mogła by tu przyjść, ale jak widać nie chce. Jest szybsza od wielu zwierząt. Dawno nie wiedziałam jej, ale wiem teraz że Ona będzie kiedyś lepsza ode mnie. I stanie na górze Olimp. – powiedziała do niego. Itachi patrzał się na to wszystko.
-Nie sądzę. Niby jak. Musiała by coś naprawdę zrobić godnego Boga. – uśmiechnęła się.
-Życzę ci powodzenia, a raczej wam. – odwróciła się i zaczęła iść.
-Itachi wracając do sprawy. Odpuść sobie ta Sakure . Córka Afrodyty już była by lepsza. Jest Bogiem Olimpu. Nadaje się na twoją żonę. Wiem, że nie chcesz, aby była. Patrzy na wszystkich z łaską. Zrozum, że nie możesz mieć żony pół boga. – nie lubił jak ojciec prawił takie dialogi, które mówiły o tym, że ma zmienić swoje postanowienia, ale nie zmieni. Ojciec zniknął z pola widzenia. Ruszył ręką. Pokazał mu się obraz dziewczyny, która rozmawiała z ojcem. Uśmiechnął się. „Jeśli ktoś będzie się do niej przymilał odbędzie mały rytuał pozbycia się ‘czegoś’ przeze mnie. Nie oddam jej nikomu. Ona nikogo nie będzie miała oprócz mnie. Nie obchodzi mnie wola ojca” pomyślał. Przymknął powieki i wsłuchiwał się w jej głos.





Stała naprzeciwko ojca i myślała o swojej matce. Nie widziała jej, jedynie chodziła do świątyni jej Bóstwa. Wiele mężczyzn chodziło tam, aby prosić o dobre łowy. A ona jedynie o to, by wreszcie ją spotkać… Ojciec patrzał na nią z dobrocią w oczach.. Nie wiedziała, ze to wszystko jest z pewnością nie jego działka. Chciał, aby żyła inaczej. A sprowadził na nią klęskę gladiatorski.  Walczą zawsze o pieniądze. Jest pół bogiem z znakomitą siłą, szybkością.
-Sakura.. – powiedział srogo ojciec. – Wyglądasz jakbyś była pewna swojego czynu. Zrezygnuj z tego. To nie ma sensu. Zawsze jestem na arenie i wiesz czego najbardziej się boję? – zapytał retorycznie – Tego, że polegniesz w jakiejś walce, a wiesz że zbliża się wojna. Gladiatorzy będą potrzebni w wojnie ty o tym wiesz. A ona zbliża się wielkimi krokami… – westchnął zażenowany. Nie chciał, aby jego jedyna córka straciła życie przez miecz lub strzałę. Była dla niego wszystkim. Zakochał się w bogini, nie zrobił źle. Nie żałował tego wyboru! Córka byłą z tego zadowolona, że tak ją szanował. Lecz inni nie, dlatego występuje w walkach. Chce jak najwięcej zyskać, aby ludzie zaczęli ją doceniać.  Gdy bogowie schodzili na Ziemię był to już wyjątkowy przypadek.
-Ojcze nie martw się. Wszystko jest dobrze. Wiesz, że nic mi nie jest. A teraz muszę się przebrać.
-Idziesz do świątyni Artemidy? – zapytał. Przeszła obok niego i uśmiechnęła się. Chodziła tam, aby się pomodlić i prosić ją o łaski. Weszła do małego, ale dobrego pokoju. Nikt tu nie wchodził oprócz niej. Wzięłam leżącą togę na łóżku. Umyłam się. Przebrałam w rzecz. Przerzuciłam materiał za ramie. Zawiązałam w tali. Odwiązałam wstążkę z włosów, która splątywała różowe włosy w kitkę. Opadły delikatnie na plecy. Uśmiechnęła się. Zielone oczy wpatrywały się w okno, w przestrzeń, gdzie była pewna wszystkiego. Wyszła z pomieszczenia. Ojciec czekał na nią przed drzwiami frontowymi. – Jak zawsze pięknie wyglądasz. Urodę masz po matce. Nie powinnaś być na ziemi, to nie miejsce dla ciebie.
-Tato.. – powiedziała gniewnie – Mi nie przeszkadza, że jestem na ziemi. Pragnę być na Olimpie z matką, ale nie chcę ciebie opuścić. Dopóki jesteśmy razem nic mnie nie zmusi, abym zrobiła coś co należy aby stała się bogiem. – chciał coś powiedzieć, ale zatrzymała go ręką. Nie chciała aby kończył. Przytuliła się delikatnie do niego. Miała niepowtarzalną siłę i nie chciała wykończyć tym ojca.
-Idź już. Twoja matka na pewno się niecierpliwi, że nie przychodzisz do niej – uśmiechnął się. Odwdzięczyła mu się tym samym. Odeszła wychodząc z budynku. Ludzie na nią spoglądali. Znali ją dobrze Wiedzieli, że jest córką bogini. Lecz… nie potrafili traktować ją normalnie. Mijała stoiska z rybami, owocami. Każda świątynia była w wyznaczonym miejscu. Do tej, w której akurat szła była w lesie. Nikt nie przychodził wieczorami, bali się zwierząt które grasują. Patrzała na drogę leśną. Stanęła przed wielkimi wrotami, które otworzyły się. Jej matka zawsze zapraszała ją. Nie było widać nikogo w środku. Stanęła naprzeciw posągu, a przy niej stała sarna. Każda figura jej matki była w lesie lub przy sarnie. Była opiekunką łowów to nic dziwnego. Patrzała na posąg matki. Westchnęła. Uklęknęła niedaleko i spuściła głowę.
-Na pewno już masz dość swojej córki, która przychodzi w dzień w dzień do ciebie porozmawiać. Tak bardzo chciałabym z tobą w inny sposób porozmawiać. Być bliżej ciebie, ale wiem, że to nie możliwe. Ty jesteś wierna wszystkiemu co istnieje na tej ziemi, ale najbardziej dziękuje tobie, że pozwoliłaś mi żyć. Myślę, że uważasz mnie za swoją córkę ciągle. – powiedziała. Spojrzała na twarz matki. Wyglądało jakby posąg się lekko uśmiechnął. Poczuła na dłoni coś zimnego. Drgnęła… Spojrzała się była to roślinność spod ziemi. Owinęła się wokół. Nie wiedział czemu, ale nie drgnęła teraz. Czuła, że matka chce coś jej przekazać. Przymknęła powieki. Czuła jakby się gdzieś unosiła. Było jej przyjemnie. Wstała i otworzyła powieki. To było dziwne. Stała w wielkiej Sali. Rozejrzała się dookoła. W pół okręgu stali bogowie. Zeus siedział i wpatrywał się w kobietę. Ukłoniła się grzecznie.
-Wychowana dobrze. – pochwalił. – Artemido? – zapytał.
-Tak? – zapytała. Przeniosła wzrok w bok. Zauważyła stojącą matkę niedaleko niej, która wpatrywała się w nią z uśmiechem na twarzy. Przeniosła wzrok na Zeusa – Władce bogów. Wpatrywał się w Sakure z małym zaciekawieniem. – Pod twoim naciskiem twoim i Aresa mogę zgodzić się, aby twoja córka weszła w szeregi bóstw. Aresie?
-Słucham.
-Czy twój syn..
-Tak – powiedział.
-Zeusie tak nie może być – Sakura spojrzała w bok. Była piękne. Afrodyta? Pomyślała. Uśmiechnęła się – Ona od tak nie może być bogiem Olimpu. Jest pół człowiekiem.  To nie dopuszczalne. Musi coś zrobić, aby zostać bogiem. Nie toleruje tego! – nie wiedzieli, że wszystkiego podsłuchuje jeden z bogów, który stał w cieniu niedaleko nich. Przysłuchiwał się słowa Afrodyty, nie o takie coś mu chodziło. – I ona nie jest bogiem! Nie ma prawa być na Olimpie. – wytknęła. – Nie może tu przebywać.
-Artemido, Aresie wiem, ze dla was jest ważne, aby ta kobieta znalazła się na Olimpie. Dlatego zrobię ten wyjątek i obdarzę ją darem bogów. Wstąpi na Olimp! – powiedział władczo.
-Z całym szacunkiem Zeusie – odezwała się Sakura prostując się. Patrzał na nią wraz z innymi bogami. Jej matka nie sadziła, że się odezwie do władcy Olimpu. Wzięła głęboki oddech. – Nie przyjmę tego zaszczytu. Jeszcze nie teraz. – Zeus patrzał na nią władczym wzrokiem. Spojrzała na Afrodytę, która lustrowała ją pytającym wzrokiem.
-Myślałem, ze chcesz zostać bogiem Olimpu.
-Bardzo chcę, ale…  nie w taki sposób. – powiedziała Sakura. – Sama chcę nim się stać. Znajdę na to sposób. Jestem pół bogiem, dlatego nie chcę od nikogo pomocy. Poradzę sobie bez względu na wszystko. Wiem jakie mogą być konsekwencje tego wszystkiego, ale zaryzykuje. Przepraszam za kłopot. – powiedziała. Spojrzała na matkę, która uśmiechała się nadal. Nie była na nią zła. Wręcz przeciwnie. Była zadowolona, że właśnie tak powinna postępować godna bogini i jej córka. Uchyliła lekko głowę, aby nikt tego nie widział. Była z niej bardzo zadowolona.
Jeden z bogów stojący w koncie nie był z tego wszystkiego zadowolony. Mógłby ją mieć na wyciągniecie ręki, gdyby Zeus ją przemienił w pełnoprawnego boga, ale ona przeciwstawiła się. To go wkurzyło. Zrobiła coś o czym się nie spodziewał. Wiedział, ze chce być bóstwem Olimpu, ale odmówiła Zeusowi.
-Mam rozumieć, że chcesz zrobić rzecz, która zrobił by tylko bóg? – zapytał Zeus. Kiwnęła jedynie głową. Była pewna, że pozwoli jej na to. Uśmiechnął się lekko i wstał z tronu. – gdy tak się stanie przyjmę cię w nasze szeregi. – odchodził i zniknął. Wszyscy bogowie odchodzili. Została tylko jej matka i wpatrywała się w nią. Spojrzała na nią.
-Wiem. Nie jesteś ze mnie zadowolona, ale sama chcę tutaj wstąpić. Bez żadnej pomocy, ona mi nie jest potrzebna.  - podeszła do niej. Przytuliła do siebie. Czuła jej boską naturę. Była silna.
-Jestem bardzo z ciebie dumna. Słucham twoich próśb codziennie. Lecz nie mogłam ich spełnić. Jak miewa się ojciec? – zapytała.
-Dobrze. Taką mam nadzieję, sądzę ze coś jest nie tak. Ukrywa coś przede mną. Zawsze chcę się dowiedzieć co, ale mi jakoś nie idzie. Ale tu chyba chodzi o niego. – powiedziała. Bogini uśmiechnęła się. Przeczesała delikatnie włosy.
-Obserwuj dokładnie. Nie mogę nic ci powiedzieć, ale sama na to wpadniesz. – posłała delikatny uśmiech. Popatrzała na drzwi wyjściowe z ich świątyni. – Tedy wyjdziesz, gdy przekroczysz bramy będziesz już w mojej świątyni. Uważaj na siebie. – powiedziała. Kiwnęła głową. Szła do wyjścia, nie obróciła się. Wiedziała, że matka już zniknęła. Wrota się otworzyły przed nią. Niedaleko zauważyła jakiegoś boga mniej więcej starszego o dwa lata. Patrzał się na nią. Przekroczyła wrota, które zamknęły się z trzaskiem.. Znalazła się w świątyni matki. Spojrzała na dłonie coś jej mówiło, że wojna szybko  przyjdzie. A jedynym atutem by przestała walczyć w walkach gladiatorskich jest ciąża. Co się nigdy nie spełni. Nie będzie w ciąży. Odchodziła do domu, gdzie czekał na nią ojciec. Bał się o nią, ale wiedział, że jest pod osłona swojej matki. Stanęła niedaleko areny. Zauważyła dwóch gladiatorów bardzo dobrze zbudowanych, którzy  wpatrywali się w nią przejrzystym wzrokiem. Szła szybciej. Nie mogła dopuścić do tego by ja dotknęli. Miała siłę, ale nie używa ją na przechodnych, nawet jeśli są to gladiatorzy. Szli za nią czuła ich wzrok na sobie. Weszła w jedna uliczkę. Niedaleko napotkała mur. Chciała  wrócić, ale było za późno. Byli pijani. Przełknęła ślinę.
-Nie ładnie po nocach chodzić. – powiedział jeden
-Zgadzam się z tobą. – podchodzili do niej. Stała opierając się o mur. Warga jej drżała. Wiedziała czego tak naprawdę chcą.  Bała się, ale nie powiedziała nic. Spojrzała w gwiazdy. Błyszczały nic nie zwiastując. Byli coraz bliżej. Dotknęli jej. Jeden z nich chciał ją pocałować, ale za miast tego upadli oby dwoje na ziemię przed nią. Ich spodnie w kroczu stały się czerwone, można było wyczuć metaliczny zapach. Spojrzała na nich i zmarszczyła brwi, nie rozumiała co się stało. Każdy chłopak jej chciał, ale nigdy nikt nie upadł przed nią. Krzyczeli. A ona stała i patrzała i wpatrywała się w nich.
-Cholera!! – jeden z nich krzyknął. Złapał się za krocze. – To boli! – krzyczeli. Nie wiedziała co z nimi się dzieje. Wyciągnęła rękę. Przestali krzyczeć. Sięgnęli do swoich spodni i wyciągnęli jeden z  swoich jąder. Ręce im drżały z przerażenia. Nie wiedzieli co się stało.
-Jesteś przeklęta! Ty to zrobiłaś! – krzyczeli. Ona nie wiedziała co zrobić, to nie byłą jej sprawka. Znowu zaczęli krzyczeć. Uciekła stamtąd. Nie chciała ich widzieć i słyszeć ich ryków. „Jak to się stało? To nie możliwe, aby od tak ich jądra odpadły? Musieli sprawić to bogowie.” pomyślała. Szła po woli do domu. To było dziwne przeżycie. Jutro ma wolne od walk. Nie będzie walczyć.  Jutro pomoże ojcu. Weszła do domu kierując się do swojego pokoju, aby udać się do krainy snów.


Szła wzdłuż uliczki miasta. Przypomniała sobie wczorajsze zdarzenie.  Dla niej było to nie zrozumiałe dlaczego tak się stało. Patrzałam na miejsce, w którym była  wczoraj. Gdzie właśnie tam oni ją chcieli wykorzystać seksualnie. Miała w rękach zakupy musiała zrobić obiad dla taty, nie jadł spory czas. Spojrzała na górę, gdzie mieszkali mianowicie bogowie.. Westchnęła cichutko. Widziała jak ludzie odsuwają się komuś z drogi. Nie wiedziała komu. Szła dalej. Zatrzymała się przy jednym stoisku w owocami i warzywami. Kupiła. Uśmiechnęła się lekko. Odwróciła, się idąc w stronę domu. Nie patrzała do przodu, za bardzo się tym nie interesowała. Słyszała jak ludzi coś szepczą, ale nie zwracała na to uwagi. Wpadła na kość.
-Moje jajka. – powiedziała. Zaczęła zbierać. Nie przejęła się poszkodowanym tylko jajkami, które zbiła. Warzywa jak i owoce wypadły z toreb. Zbierała szybko. Nie chciała, aby ktoś jej ukradł. Nie żyła w bogactwie. Miała swoje sposoby na życie i z tego żyli, a raczej z walk. Ktoś podał jej warzywo, wzięła. Poczuła tą siłę, siłę bóstwa. Lekko musnęła jego dłoń, choć niechcący. – Dziękuję – powiedziała. Nie wiedziała co bóg z góry Olimp tu robi, ale nie interesowało ją to. Uniosła lekko głowę, nie zauważyła twarzy przeciwnika. Słońce oślepiło widoczność. Wstała i dokładnie spojrzała. Czarne długie włosy lekko muskały policzki, czarne oczy wpatrywały się w jej oczy. Znała go, był to syn boga Aresa – boga wojny. Wiedziała, ze może mieć srogą rękę, ale nic nie zrobił, że na niego wpadła. Wzdrygnęła się widząc te zimne oczy. Nigdy, jeszcze u nikogo nie widziała takich oczu. Odwrócił wzrok, chciała odejść, ale złapał ją. Nikt na to nie patrzał. Wiedzieli, że nie mogą to nie ich sprawa co syn Aresa robi na ziemi. Spojrzała pytająco na niego.
-Pójdziesz ze mną czy mam cię siłą zaciągnąć? – zapytał mroźno.
-Przepraszam, ale nigdzie nie pójdę. Musze iść do ojca – próbowała się wyszarpać, ale nie dawało się. Ściskał ją mocno. Miał siłę. Jęknęła cicho. – puszczaj mnie. Nie masz prawa! – fuknęła na niego. Patrzała w jego oczy. Nie uśmiechał się, ale czułą że coś go zadowalało. Nie mogła się wyrwać.
-Czyli nie pójdziesz ze mną?
-Niby gdzie? Jeśli na Olimp to  nie, nie pójdę!
-To nie mam wyboru – powiedział. Nie wiedziała o co chodzi. Chciała jak najszybciej się uwolnić, ale nie mogła. Trzymał w żelaznym uścisku jak robot. Był przystojny i to bardzo, ale nie chciała iść znowu na Olimp. Był wart grzechu. A w Grecji nie było dużo piękności takich jak Sakura i on to dobrze wiedział… Przytulił ja do siebie. Wszytki zakupy upadły na ziemię rozsypując się. Sama nie wiedziała czemu, ale traciła przytomności w jego objęciach. Nie miała siły. Opadła w jego ramiona. W jego dłoni pojawiła się kartka i gołąb ją chwycił. Poleciał w dal. Wyznaczył mu szybciej cel podróży. Wziął ją na ręce. Przyglądał się jej twarzy, która była przytulona do jego piersi. Zniknął wraz z nią na rękach. Musiał uważać, aby bogowie go nie przyłapali. Jedna osoba wiedziała o jego zamiarach. Młodszy Brat! Znalazł się w swoim olimpijskim pokoju. Ułożył delikatnie na łożu bogów, które było bardzo duże. Na więcej niż trzy osoby. Do pomieszczenia ktoś wszedł. Zakrył ja całą. Spojrzał na wejście, był to jego ojciec. Przeklął w myślach. Nie chciał aby zauważył jej.
-Widziałeś Sasuke?
-Nie. – powiedział. Wyszedł. Tylko po to przyszedł? Bez sensu. Podwinął lekko cienką kołdrę. Odgarnął kosmyk włosów z twarzy. Wyglądała ślicznie, gdy spała. Spokojna, nic by ją nie obudziło z tego snu, a wiedział, że musi ją obudzić. A jedyny sposób na to, to pocałunek…  Usiadł blisko niej.  Delikatnie dotknął policzka, tak jakby był czymś co by mógł popsuć.  Nachylił się nad nią. Pocałował delikatnie, czuł jak jej ciało wybudza się z transu. Oderwał się od niej. Podszedł do jednego z filarów i oparł się wpatrując się w chmury.
Sakura mruczała cicho. Przewrócił się na bok, oddychała miarowo. Przymrużyła powieki i ziewnęła cichutko. Uniosła się na łokciach.
- Gdzie ja jestem? – zapytała jeszcze śpiącym głosem. Rozglądała się. Spoczęła wzrokiem na brunecie, który zaczął wpatrywać się w Sakure. Zmarszczyła brwi.
-U mnie – powiedział. Spojrzała przejrzyście na bruneta, który podchodził do niej. Miała na sobie togę, która lekko odsłaniała jej piersi. Patrzała na niego. Nie rozumiała czemu bóg Olimpu porwał ją. Przyznawała ze jest bardzo przystojny. Usłyszała kliknięcie. Spojrzała w tamtą stronę. Usiadł niedaleko niej.
-Musisz mnie puścić. Nie możesz mnie tu trzymać. Muszę iść do ojca. – powiedziała. On na nią patrzał. Pokręcił głowa – Proszę. – mówiła bardziej załamanym głosem. Patrzał na nią spokojnym wzrokiem, a ona na niego. – Co ty ode mnie chcesz? – zapytała. Leciutko uchwycił dłoń kobiety. Palcem szedł ku górze. Zdjął ramiączko togo z lewej strony. Pocałował ramię.
-Już wiesz czego chcę? – zapytał delikatnie do jej ucha. Odsunęła się od niego.
-To nie jest ważne. Masz tyle bogiń na Olimpie czemu akurat ja? Masz tu ogrom ich. Córkę Afrodyty, Ino. – powiedziała. O się na nią spojrzał.
-Nie interesuje mnie. – westchnęła.
-Nie odpuścisz, nie? – zapytała. Pokręcił głowa. Westchnęła cicho patrząc na niego. Nie wiedziała, że jakiś bóg przyprowadzi ją tu. – Jak zrobię to z tobą z własnej woli puścisz mnie później?
-Gdy urodzisz mi dziecko. Wtedy cię puszczę. – powiedział. Patrzała na niego zbliżał się do niej. Nic nie mówiła tylko patrzała na niego. Nie myślała, że kiedykolwiek będzie kochała się z bogiem Olimpu. Przełknęła ślinę. Leżała teraz, gdyby mogła uciec uciekła by, ale nie może nie da się. Ręce trzymał blisko jej piersi. – Będę delikatny nie bój się. – schował ich pod kołdrą. Pocałował ją delikatnie. Rozpłynęła się w tym pocałunku. Oddała go, ręce zarzucił mu na szyje delikatnie bawiąc się jego włosami. Ich języki zgrały wspólny taniec, muskali swoje podniebienia. Zjechał niżej na szyję. Czuła jego mokre usta, które zostawiały ślady. Odchyliła głowę do tyłu. Obdarowywał szyję pocałunkami. Zdjął z niej zbędne ubranie, które odłożył na bok, na ziemie. Widział ją teraz nago. Jej dłonie znajdowały się na ramionach i zdjęła z niego do połowy ubranie. Dłońmi błądziła po jego umięśnionym brzuchu. Zjechał na jej piersi i zaczął całować. Jęknęła, gdy poczuła usta na sutkach. Noga musnęła jego członka. Jęknął cichutko. Odda mu się tutaj, nikomu więcej? Nie będzie mogła. Na Olimpie straci dziewictwo. Zdjęła mu wszystko z ciała. Byli nadzy. Sakura jeszcze nigdy nie czuła się tak obnażona. Chwyciła jego członka bawiąc się nim. Jęknął głośniej. Nie czuła się winna temu wszystkiemu. Poczuła ciepłą ciecz na dłoni. Widać nie powstrzymywał się. Zlepił z nią swoją prawą dłoń, która pokryta była sokami. Rozchylił jej nogi. Masował kobiecość, która stawała się coraz bardziej mokra. Czuła się podniecona. Jęknęła, gdy poczuła dwa palce chłopaka dostającą się do środka. Poruszał nimi. Przymrużyła powieki i jęczała za każdym jego ruchem. Wyjął i oblizał łapczywie swoje palce. Obróciła go na plecy. Nie wiedział co ona robi nie myślał, że w taki sposób zareaguje. Chwyciła przyrodzenie boga w usta i zaczęła ssać jak i lizać. Jęczał co sprawiało, że czuła się dziwnie przyjemnie gdy to robiła.
-Jak miło – jęczał. Wytrysnął w jej ustach. Oderwała się od niego i oblizała usta połykając spermę. Przyciągnął ją do siebie. Ścisnął pośladki. Jej włosy tworzyły w swoim rodzaju parawan. Uśmiechnął się lekko, co spowodowało, że poczuła przypływ gorąca. Pieścił jej plecy. Trzymała swoje dłonie na jego torsie. Patrzeli sobie w oczy. Przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie. Nabrzmiały członek się już niecierpliwił. Ocierał nim o kobiecość. Rozchylił jej nogi i wbił się w nią. Przegryzła dolną wargę. Łzy napłynęły jej do oczu. Bolało… Próbowało nie krzyczeć. Napotkał opór nie mógł dostać się głębiej. Zaciskałam dłonie w pięści z bólu. Dziewictwo stracę z bogiem Olimpu już za chwilę. Obrócił ją na plecy nie wychodząc z niej. Wbił się mocniej, przebił dzieląca go barierę. Krzyknęła. Wiedziała, że jej pierwszy raz będzie bolesny. Poruszał biodrami. Była już jego i nikt inny nie będzie mógł jej tknąć. Ten który to zrobi straci to co najważniejsze. Przyśpieszył. Po jej udach spłynęła duża ilość krwi. Oplotła nogami jego biodra, chciała go czuć tak jakby go kochała. Przyśpieszył jeszcze. Ostatnie pchnięcie. W wnętrzu Sakury rozlała się białą ciecz. Westchnęli błogo oby dwoje.  Wyszedł z niej delikatnie, aby nie czuła takiego bólu. Ułożył się obok niej. Odwróciła się do niego plecami i skuliła. Bolało ją intymne miejsce, gdzie nikt jeszcze ją nie tknął oprócz boga Olimpu. Jego ręka znalazła się na biodrze, delikatnie ocierał kość biodrową. Nie odzywała się.
Dni mijały. Itachi w dzień w dzień kochał się z tą, która wybrał aby urodziła mu potomstwo. Siedziała na łożu, gdzie nie było Itachi, nie czuła się najlepiej już od paru dni. A widziała, że brzuch jej rośnie coraz szybciej. Nie wiedziała, ze dziecko boga może tak szybko rosnąć. Tak, była w ciąży. Nie wiedziała jak mu to powiedzieć. Wszyscy na Olimpie wiedzieli, że przebywa. Jej matka była zdenerwowana, ale nie na nią tylko na Itachiego, który nie chciał się przyznać do niczego. Potem dopiero się przyznał do wszystkiego. Nie powiedziała jeszcze mu o tym wszystkim, że urodzi mu dziecko. Patrzała się na filary, gdzie zawsze on stał. Teraz go nie było. Położyła się, aby nie zwymiotować. Nawet nie zauważyła, że Itachi stał blisko niej i się patrzał na nią. Spojrzała na niego, odwróciła wzrok od niego. Domagał się czegoś od niej.
-Ja… – jąknęła – Będziesz miał dziecko. – odwróciła się plecami i okryła się kołdrą.
-to dobrze – powiedział zimno. Nawet się nie ucieszył, było to dla niego nic nie warte. Chciał mieć dziecko bo chciał, nic dla niego więcej się nie liczyło. Nie chciała z nim mieć nic wspólnego. Wiedziała, ze bogowie są nieczuli, ale że aż tak? Usłyszała brzdęk otwierających się drzwi.
-Itachi powiedziałeś jej?
-O czym? – zapytała jego brata, który zamknął drzwi. Patrzał się wściekły na Itachiego, który wzruszył jedynie ramionami.
-Widzisz, Sakura. – usiadł na łożu. Itachi patrzał na niego zły – Nie bój się nic jej nie zrobię – odwrócił głowę do Sakury – Więc kontynuując, gdy zajedziesz w ciąży…A  wiesz małe dzieci bogowie dorastają nawet w łonie matki szybko. Jak urodzisz nie będziesz mogła go wziąć, będzie musiał zostać tutaj na Olimpie, ale pod warunkiem, że urodzi się bogiem inaczej pójdzie z tobą na ziemię. I nie będzie ciebie znał, on sam będzie musiał poznać swoja matkę. Nikt mu nie powie, kto był jego matką…- patrzał na nią. Uśmiechnęła się. – Twoja matka powiedział, że zajmie się dzieckiem jak…
-Nie pozwolę! – fuknął Itachi odwracając się przodem.  - Artemida nie będzie zajmowała się moim dzieckiem! Nie pozwolę na to, sam się nim zajmę, gdy zostanie bogiem. – Sasuke spojrzał na niego z zaciekawieniem. Widział pierwszy raz żeby Itachi zachowywał się w taki sposób jeśli chodziło o dziecko, lub cokolwiek innego. Dni dalej mijały, przyszedł dzień na poród. Wody odeszły Sakurze. Leżała na łożu Itachiego. Wszyscy patrzeli się na nią i panikowali, że nie widzą co zrobić. Nawet kobiety. Do pomieszczenia weszła matka Sakury podeszła do niej. Z czoła obtarła pot.
-Idźcie stąd wszyscy. – odchodzili – Ty tez Itachi! – fuknęła. Widać, że go nie lubiła. Patrzała na matkę, która trzymała jej dłoń. Była pewna, ze nie urodzi tego dziecka. Drzwi się zamknęły. – Przyj – poleciła. Robiła co kazała. Z jej łona wychodziło dziecko, krzyczała rodząc. – Jeszcze trochę. – powiedziała. Miała w rączkach małe dziecko, które uchwyciło ja delikatnie. Sakurze nogi opadły. Byłą wykończona tym rodzeniem, wiedziała, ze urodziło się jako bóg. – Urodziłaś boga. – uśmiechnęła się. Podeszła do Sakury i podała. Przytuliła do siebie – Zaopiekuje się nim, obiecuję.
-Nie. Chcę, aby Itachi nim się zaopiekował. – patrzała pytająco – Jest jego ojcem i do niego to należy. – maluch przytulił się do piersi. I pochrapywał. Nie płakał ani razu. Nie było to dla małego boga, one nigdy prawie nie płakali. Sakura wstała z dzieckiem. Pocałowała delikatnie w czoło. Lekka poświata świadczyła o jego boskości. Nogi delikatnie trzęsły się z wysiłku jaki dała z siebie. Wzięła białą szatę i owinęła delikatnie.  Uchyliła wrota, i wyszła. Wszyscy czekali. Spojrzeli na nią. Byli najwyraźniej zdziwieni, bo urodziła boga, a nie pół boga. Zeusa nie było, inni bogowie bardzo się dziwili. Naprzeciwko niej stał Itachi i wpatrywał się jak podchodzi do niego wpatrując się w ich syna. Stanęła naprzeciwko. Wyciągnął ręce, aby wziąć malca, ale nie mógł trzymał ją kurczowo. Wreszcie oderwała się, a Itachi trzymał dziecko, które rozpłakało się. Nie chciało się oddzielać od matki. Wyciągnęło do niej rączki.
-Czemu to dziecko płacze? – zapytała Afrodyta.
-Nie wiesz? – zapytała matka Sakury – To bardzo łatwe do wytłumaczenia. Chce być w ramionach matki,  bogowie zapamiętają zapach matki do końca. Nie zapomni jej, nawet jakby zniknęła z jego życia. Będzie jej szukał, gdy dorośnie. Nie wybaczy sobie, ze musiała odejść od niego. Chce być przy niej. – powiedziała. Wyciągał coraz bardziej ręce – Sakura chodź. Wyślę cię na ziemię. – odchodziły. Dziecko rozpłakało się jeszcze bardziej. Spojrzała za siebie. Wyciągnęło do niej rączkę, która opadła i wtulił się w  ojca łkając. Odeszły do wrót frontowych. Sakura zamknęła powieki i przypomniała sobie płacz syna. Łzy same jej spłynęły. – Nie płacz. Zobaczysz go prędzej czy później. – dokończyła. Pchnęła wielkie wrota i Sakura weszła w światłość. Znalazła się w ogrodzie swojego domu. Upadła na kolana z wykończenia.
-Sakura! – usłyszała krzyk za sobą. Nie kontaktowała za dobrze. Upadła z hukiem na ziemię, gdzie zasnęła rozkoszując się zimna trawą. Ojciec wziął ja na ręce i zaniósł do pokoju, gdzie miała odpocząć od tego co przeżyła. Wróciła po miesiącu, niedługo odejdzie z tego świata. I ona zostanie sama. Ale wiedział, ze to wszystko pójdzie gładko. Ona zostanie bogiem, a on będzie   z tego wszystkiego zadowolony. Tygodnie mijały. Tęskniła, ale nie poszła już do świątyni. Często patrzała się na góry. Czuła zapach swojego syna, zapamiętała go bardzo dobrze. Przygotowywała się do walki z rzymianami. Bała się, ale to już dla niej nie miało znaczenia. Nic nie robiła, aby dostać się na górę Olimp, aby stać się bogiem. Nie zależało jej. Był tam ktoś kogo kochała, nawet  trzy osoby, ale nie wróci. Wsadziła miecz do kabury. Pobiegła. Nikogo na ziemi już nie miała. Ojciec umarł na nieznaną chorobę. Była na ziemi sama, i mogła dołączyć do niego. Stała teraz na froncie czekając na atak wroga. Zaczęli atakować. Nie było tak łatwo, szli do wnętrza miasta. Sakura odpierała każdy atak. Dążyła tam gdzie zaboli najmocniej przeciwnika. W ich dowódcę i Władce. Chciała strzelić z łuku, aby zadać ostateczny cios, ale przeszkodził jej w tym krzyk dziewczynki. Obrócił się. Rzymianin stał nad nią i uśmiechał się kpiąco. Sakura strzeliła szybko w stronę, którą miała. Nie patrzała czy zdąży. Widać było, że chce to dziecko uratować. Nawet nie znała! Miecz się jej zaklinował. A tamten już się zamachiwał. Puścił swój, podbiegła.
-Nie! Nie rób mi krzywdy! – krzyczała dziewczynka. Sakura dźgnęła tamtego innym mieczem. Dłonią potargała włosy dziewczynce, która siedziała skulona.
-Ucie… – kaszlnęła krwią – Uciekaj! – krzyknęła. Ruszyła się i uciekła. Sakura upadła na kolana, krew z jej brzucha ciekła strumieniem po wyjętym mieczu. Usłyszała krzyk radości. Rzymianie wycofywali się. Obróciła głowę. – Strzała zwycięstwa, co? – zapytała sama siebie i uśmiechnęła się. Była jedyną kobietą. Nikt na nią nie zwracał uwagi. Tym lepiej. Kaszlnęła ponownie. Spojrzała na niebo, na którym zachodziło słońce. „Już was nie zobaczę. A najbardziej ciebie synu. Nie zobaczę jak wyrosłeś na prawdziwego mężczyznę” pomyślała. Uśmiechnęła się. Upadła bezwładnie na piaszczysta ziemię, która barwiła się na szkarłat.



Nie wiedziała czemu, ale obudziła się. Delikatnie przymrużyła powieki, i po chwili otworzyła. Wstała. Spojrzała przed siebie. Stała przed Olimpem. Ale czemu? Nie powinno jej tu być. Powinna być daleko, nie tu. W innym świecie. Nic nie zrobiła, aby tu się znaleźć. Może ma zobaczyć ostatni raz dziecko? Wstała, ale coś jej tu nie pasowało. Jej włosy stały się lekko kręcone, na jej ciele była lekka poświata boskości? Tak, stałą się bogiem Olimpu.
Wrota się przed nią otworzyły. Weszła do środka. Przed nią stała jej matka, Hera i Zeus. Uchyliła lekko głowę.
-Witaj w naszym stronach, Sakura – przywitał ją Zeus.
-Teraz jesteś jedną z bogów Olimp – powiedział Hera.
-Jak? – świdrowała ich wzrokiem przejrzystym.
-Uratowałaś niewinne dziecko, przy tym poświęcając swoje ludzkie życie. – powiedział Władca bogów. – Dlatego zaczynasz żyć jako bóg Olimpu. – odsunęli się. Patrzała na nich. Spuściła głowę. – Zostawimy cię samą, na pewno chcesz się teraz do tego przyzwyczaić. – powiedział. Zniknął wraz z swoją żoną. Artemida patrzała na nią. Wiedziała o co jej chodzi, teraz spotka syna i Itachiego. Nie ma ochoty go spotkać. Chciał tylko dziecko nic po za tym. Dla niej on się nie liczy, ale dziecko tak. Ale czy na pewno on się nie liczy?!
-Jak go nazwał? – zapytała
-Owidiusz. – powiedziała. Sakura uśmiechnęła się i podeszła do filaru opierając się. Chciała by już go zobaczyć, ale nie będzie nachalna i nie będzie go szukać. Sama go zobaczy prędzej czy później. Usłyszała czyjś dziecinny krzyk. – Zostawię cię. – nic nie powiedziała. Patrzała z góry na Ateny.
-Ups… Przepraszam. Nie chciałem przeszkodzić. – usłyszała dziecinny głos. Obróciła się do tyłu. Widziała zielone oczy i ciemne włosy. Patrzał na nią, delikatnie uniósł brew. Przymknął powieki i wciągnął powietrze.
-Owidiusz chodź tu! Wiesz, ze nie możesz mamy szukać. – słyszała znany głos.
-Mama – powiedział delikatnie. Podbiegł i przytulił się. – Wiesz ile ciebie szukałem? Nie mogłem znaleźć. Gdzie byłaś tyle czasu? Twój zapach zawsze rozpoznałem, nawet na ubraniu taty, które trzyma w szafie i nie pozwala mi się zbliżać. – uśmiechnęła się. On ja rozpoznawał po zapachu jej. To było trochę dziwne, ale musi się do tego przyzwyczaić. Słyszała głos Itachiego. Nie chciała go jeszcze spotkać, chodź wiedziała ze konfrontacja będzie konieczna.
-Wyrosłeś na dużego mężczyznę. – potargała go po włosach. – Idź do tatusia.
-Nie. Chcę zostać z tobą, ale chyba nie chcesz się z nim spotkać. – powiedział. Wstała i oparła się o filar w stronę Aten.
-To już nie ma znaczenia czy go spotkam czy nie. W końcu będę musiała. – wzruszyła ramionami. Podał jej coś w przymkniętej dłoni.
-Chciałem znaleźć ciebie przez to. – powiedział.  Wzięła to. Był to kosmyk jej różowych włosów. Popatrzała na niego pytająco – To miał tata w pozytywce, gdzie trzymał tylko to, chyba wie że mu to wziąłem, bo jest dla mnie zimny teraz. Nie chce ze mną normalnie rozmawiać, i nie mówi o tobie już tak tyle. – powiedział. Oddała mu kosmyk różowych włosów.
-Schowaj to tam gdzie było. Nie można brać czyichś rzeczy, a w szczególności jeśli są schowane – powiedziała. Delikatnie uśmiechnęła się. Kiwnął głową i schował do wnętrza szatki. Patrzeli razem na miasto, które pomału odradzało się po bitwie z rzymianami.
-Sakura? – usłyszała. Spojrzała do tyłu, Itachi wpatrywał się w jej sylwetkę. Jego oczy nic nie wyrażały, nawet mniejszego zainteresowania. – Owidiusz idź do siebie. – powiedział. Spojrzał na matkę, która kiwnęła głową.  Wrota się za nim zamknęły. Lustrowali się wzrokiem. – Co ty tu robisz?
-Nie widać? – zapytała. – Co ja ci będę tłumaczył. Jeśli nie wiesz to trudno. – podszedł do niej stał blisko niej. Oparła się o filar. Przełknęła ślinę. Stał za blisko niej teraz. Patrzała w jego oczy. Odwróciła wzrok.
-Stałaś się bogiem, co? Cieszy mnie to.
- Co cię może cieszyć? Stałam się tylko bogiem nikim innym.
-Właśnie, że nie. Staniesz się przy okazji moja żona – powiedział delikatnie, nie czuła jeszcze tego u niego. Zaśmiała się cicho.
-Nie.. Chyba się mylisz, nie stanę się twoja żoną za żadne skarby świata. – powiedziała i przybliżyła swoja twarz do niego. Nie chciała pokazać po sobie, ze zakochała się w bogu. Nie mogła, coś jej podpowiadało, że lepiej będzie jak nie powie. Jego dłonie znalazły się po obu stronach jej głosy.
-Tylko ja chcę cię mieć za żonę. – powiedział – Kocham cię.
-Co? Chyba się przesłyszałam.
-Wcale nie. Dobrze słyszałaś – przybliżył się do ucha ukochanej – K O C H A M   C I Ę  - przeliterował. Przymknęła powieki i przytuliła się w niego. Wyznał jej miłość, na to czekała. Czekała aż powie jej te dwa proste słowa.
-Tez cię kocham.
Pocałowali się delikatnie i z miłością. To był ich pocałunek, który złączy ich na zawsze. Mieli nadzieję, że w końcu coś będzie inaczej. Nic nie planowali na przyszłość. Chcieli być tylko razem z synem szczęśliwi nic im innego nie pozostało. Ten jedyny w swoim rodzaju pocałunek był przeznaczeniem na resztę dni!

1 komentarz: