niedziela, 25 czerwca 2017

Królewska oblubienica Cz.2. (ItaSaku)


Królewska oblubienica Cz.2. 


  Obudziła się, czując boleśnie każdy mięsień. Siedziała w lochu już drugi dzień i nic nie wskazywało na to, że król zamierza ją stąd wypuścić.
     Kolejny raz rozejrzała się po małym, obskurnym pomieszczeniu. Ściany były ułożone z kamieni, podłogę stanowiło klepisko. Wielkie drzwi zrobione z metalowych prętów ukazywały rząd identycznych cel po drugiej stronie korytarza.
     Oparła się plecami o ścianę, szczelniej zakrywając ciało zapleśniałymi kocami. Do podziemi nie dochodziły promienie światła i było zimno.
     Szczęknęły drzwi i weszła służąca z wodą, chlebem i miseczką wodnistej owsianki. Postawiła to wszystko przed Sakurą i wyszła. Kobieta wiedziała, że za kilka minut wróci, więc natychmiast zabrała się do jedzenia.
     Nie czuł się syty nawet po najbardziej wystawnym posiłku. Miękkie łóżko kuło w nocy niemiłosiernie. Przechadzki po pięknych pałacowych ogrodach nie sprawiały mu żadnej przyjemności.
     Zmęczony i sfrustrowany usiadł w salonie i kazał przynieść sobie wina. Jego wzrok padł na pustą sofę stojącą naprzeciw.
     Zerwał się z miejsca i wybiegł na dziedziniec, uradowany, że znalazł powód swej udręki, a jej koniec jest tak blisko. Wpadł do lochów, śmiertelnie przeraziwszy tym służącą, która prawdopodobnie przyniosła Sakurze obiad.
     Z rozmachem otworzył drzwi i uśmiechnął się promiennie widząc Sakurę, choć był to obraz nędzy i rozpaczy: policzki zapadły jej się odrobinę głębiej, niż wtedy, gdy ją pierwszy raz zobaczył, oczy straciły blask, olbrzymie, fioletowe cienie podkreślały bladość jej skóry, a włosy zwisały w strąkach. on jednak wiedział, jak piękna jest ta kobieta.
     Ukucnął obok niej. Była owinięta w stare koce.
-Witaj, Sakuro -jego chłodny głos odbił się echem od ścian.
Nie odpowiedziała, żuła powoli kawałek czerstwego chleba.
Widząc miskę z owsianką, poczuł nagle, jak bardzo jest głodny.
Przełknęła.
-Witaj, panie. Co cię tutaj sprowadza? -mówiła tak swobodnie, jakby witała go w wielkim dworze, a nie zatęchłej celi jego własnych lochów.
-Ty, panienko. Zabieram cie na powrót do pałacu. Pusto tam bez ciebie -położył dłoń na jej zimnych palcach.
Zamiast się ucieszyć, podniosła na niego gniewne spojrzenie.
-Nigdy nie będę twoją dziewką! -wysyczała jadowicie.
Gniew palił się w jej oczach, czyniąc ją jeszcze bardziej pociągającą. Pochylił się i zmiażdżył jej ponętne wargi własnymi ustami.
Odepchnęła go.
Objął ją w talii, choć z całych sił usiłowała się wyrwać.
-Chcesz ślubu? To będziesz go miała -wyszeptał wprost do jej ucha, a potem jeszcze raz ją pocałował.
     Wyszedł, a Sakura pochyliła głowę i wybuchnęła niekontrolowanym płaczem. Zostanie jego żoną. Żeby tylko nic nie zrobił jej rodzinie, to jakoś przetrwa. Może nawet jako królowa będzie mogła jakoś im pomóc. Otarła łzy z twarzy, choć było to bezsensowne, bo natychmiast z oczu polały się nowe.
     Służąca zabrała ją do pałacu.
     Wszedł do kuchni. Kucharka mało co nie upuściła garnka ze zdziwienia, gdy zobaczyła jego uradowaną minę.
-Proszę ugotować obiad, łaskawa kobieto -skłonił się przed nią.
-O-oczywiście, Wasza Królewska Mość -wyjąkała.
      Wyszedł na korytarz i przywołał do siebie brązowowłosą damę dworu Sakury.
-Pomóż jej umyć się i ubrać w coś ładnego. Idź również do wioski, lub wyślij jakąś służącą, aby przyprowadziła kilka szwaczek, dobrze?
-Tak, panie -skłoniła się nisko i odeszła.
     Wrócił do salonu i nalał sobie wina, rozkoszując się jego wyśmienitym smakiem.
     Umyta i ubrana w prześliczną suknię koloru jej oczu, była gotowa, aby towarzyszyć w posiłku swojemu… narzeczonemu? Nie miała pojęcia, jak go nazwać.
     Smakowite zapachy sprawiły, że ścisnęło ją w żołądku i poczuła się z tego powodu winna. Jej rodzina nie miała nic.
     Itachi szarmancko odsunął jej krzesło.
-Witaj, pani.
-Witaj, panie -odpowiedziała cicho, pochylając głowę i nie patrząc mu w oczy.
Usiadła. Przez resztę posiłku nikt się nie odzywał.
Gdy kucharki zabrały ze stołu puste naczynia, król chwycił ją za rękę. Lękliwie podniosła wzrok, niepewna tego, co chodziło władcy po głowie.
On jednak uśmiechał się i Sakura odniosła nagle wrażenie, że ten uśmiech jest szczery.
-Czy zgodzisz się zaszczycić mnie swoim towarzystwem podczas przechadzki, moja droga?
-Tak, panie.
     Król zaprowadził ją do wspaniałych, pałacowych ogrodów i z zapałem objaśniał nazwy nieznanych jej roślin. Była pod wrażeniem jego wiedzy o kwiatach i krajach, z których pochodziły.
-… a ten kwiat, to chryzantema, symbol japońskich cesarzy. To wspaniałe państwo, ale jego tradycji nigdy nie zrozumiem. Założę się, że nigdy nie pływałaś statkiem, prawda? -zapytał nagle.
-Tak, panie. To znaczy nie, nie pływałam.
-Więc popłyniesz! -ucieszył się.- Popłyniemy do Japonii w podróż poślubną, co ty na to?
-Oczywiście… Jeśli tylko nie będzie to problemem…
-Skarbie, nic nie jest problemem -ścisnął delikatnie jej dłoń.- Powiedz mi tylko… Czy ty chcesz tego ślubu?
Zmieszała się. Nie miała pojęcia, co tak nagle odmieniło Itachiego, ale nie chciała, by znowu był taki, jak dawniej. Nie zniosłaby tego, teraz, gdy już poznała tego mądrego, wrażliwego mężczyznę. Nie zniosłaby, gdyby znowu ukrył się pod obcesową maska chłody i obojętności.
-Ja… Jeżeli Wasza Królewska Mość tego chce, to ja…
-Nie -przerwał jej.- Nie Wasza Królewska Mość. Nie mów tak do mnie, przynajmniej, gdy jesteśmy sami. I nie ja mam tego chcieć, tylko ty. Wyobraź sobie, że nie jestem królem. Co wtedy byś powiedziała?
-Ja… ja nie wiem, panie.
-Tak myślałem… -usiadł na trawie, pociągając ją za sobą.- To nic, Sakuro. Masz czas na zastanowienie. Tyle czasu, ile tylko zechcesz. A jeśli się nie zdecydujesz, no cóż, będziesz mogła odejść.
Ich dłonie spoczywały tak blisko siebie… Zielonooka wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego palcach.
Spojrzał na nią zdziwiony, a jego twarz rozświetlił uśmiech.
Odpowiedziała tym samym, ale nagły strach ściągnął jej rysy.
-Co cię trapi? Może mógłbym pomóc?
-Nic… Po prostu za-zastanawiam się… d-dlaczego… -głos nijak nie chciał jej słuchać. Zacisnęła powieki i powiedziała jednym tchem.- Dlaczego jesteś inny?
Ku jej zdumieniu poczuła jego ciepłą, pachnącą świeżą trawą dłoń na swoim policzku. Otworzyła oczy.
Patrzyła na nią para wielkich, pięknych tęczówek.
-Dlatego, że tu jesteś. Dlatego, że wcześniej gnębiło mnie coś, o czym nawet nie wiedziałem. Dlatego, że nie wiedziałem, iż Król Madara był mądrym władcą. Ba, uważałem go za głupca -przejechał palcami po jej czole, skroniach i policzku.- Kocham cię, Sakuro, odkąd pierwszy raz ujrzałem cię na oczy, wybacz, że nie potrafiłem tego okazać.
Pochylił głowę, a ona ścisnęła mocniej jego palce. Nie miała pojęcia co odpowiedzieć na to wyznanie, ponieważ nie wiedziała, co czuje. Czuła sympatię do tego człowieka, ale jaki on był? Taki, jak ten cudowny mężczyzna, który siedział obok na trawie w zalanym słońcem ogrodzie, czy taki, jak tamten, który przyszedł odwiedzić ja w lochu?
     -Chodźmy już, pani. Na pewno jesteś zmęczona, a nie chciałbym, aby służba zaczęła szeptać, że godzinami przesiadujemy sami w ogrodzie -puścił do niej oczko.
                       ***
     Obudziła się ze smutnym wrażeniem, że wczorajszy, cudowny dzień był tylko snem. Odwróciła się niechętnie.
Obok siedział Itachi, uśmiechając się z zakłopotaniem, na widok jej przestraszonej miny.
-Najmocniej przepraszam, nie chciałem się przestraszyć -szybko wstał. -Chciałbym tylko zapytać, czy nie zechciałabyś mi towarzyszyć w przejażdżce?
-O-oczywiście, Wasza Królewska Mość -zająknęła się, niezmiernie szczęśliwa.
-Jeżeli nie będzie to dla ciebie problemem, służące natychmiast przyniosą ci strój odpowiedni do jazdy konnej i zjesz w nim śniadanie.
-Dobrze, Wasza Kr… -położył jej palec na wargach.
-Prosiłem, abyś zwracała się do mnie po imieniu.
-Dobrze, Itachi -zarumieniła się od czoła po dekolt.
Pochylił się i musnął wargami jej czoło, po czym szybko wyszedł.
Roześmiała się cicho z czystego szczęścia i wstała, czekając na Tenten.
     Na stole w jadalni stał wielki bukiet białych chryzantem, wydzielający subtelny, przyjemny zapach. Itachi już siedział na swoim miejscu, ale widząc Sakurę poderwał się, aby odsunąć jej krzesło.
-Pięknie wyglądasz.
     Była ubrana w  jasnobłękitną suknię z grubego materiału, przypominającego trochę barwiony samodział, a na nogach miała ciężkie buty do konnej jazdy, zamiast lekkich trzewików z farbowanej cielęcej skóry. Służki upięły jej włosy w ciasny kok, z którego już wysunęło się kilka długich pasm.
     Jego czerwono-czarny strój skrywała czarna peleryna.
Okazało się, że Sakura doskonale potrafi jeździć konno. Gdy tylko wyjechali daleko za wioskę, zatrzymała się i zeskoczyła na ziemię. Nie zdążył zapytać, co chce zrobić, a ona już przeciągnęła przód sukni między nogami i zatknęła z tyłu za pas, dzięki czemu mogła w miarę wygodnie jeździć po męsku. Wyglądało na to, że mało ją obchodziło, iż odsłoniła pół łydek.
     Urządzili wyścigi, które pozwolił jej wygrać, choć jeszcze trochę i nie byłoby to konieczne. Zawrócili, powoli wracając do wioski.
     -Sakuro… -zaczął nieśmiało. -Czy masz coś przeciwko temu, żebyśmy odwiedzili twoich rodziców?
Zastanawiała się przez chwilę.
-Nie… -odpowiedziała ostrożnie.- Nie, z chęcią ich zobaczę.
W oddali zamajaczyły pierwsze chaty, więc zielonooka poprawiła niechętnie suknię i jechała jak należy.
     Na podwórzu krzątała się jej matka, ojciec pewnie był przy żniwach. Zatrzymali się przy studni, a Itachi kazał jej iść do rodziców, twierdząc, że sam przywiąże konie. Dziękowała mu za to w duchu, jej matka nie będzie tak skrępowana.
-Mamo, mamo! Mamo, to ja! -wbiegła na podwórze.
-Sakura! -Rin odstawiła kosz z wypranymi ubraniami i podbiegła do niej.
Przytuliły się.
-Jak się cieszę, że cię widzę, córeczko. Sama przyjechałaś?
-Nie, Itachi… To znaczy, Jego Królewska Mość przywiązuje konie do studni -poprawiła się szybko, czerwieniejąc.
-Pójdę zawołać ojca, dobrze?
-Oczywiście.
Gdy jej matka zniknęła za chatą, Sakura zabrała się za wieszanie ubrań.
Itachi wszedł na podwórze, w tym samym momencie, co rodzice jego ukochanej.
-Witajcie -ukłonił się.
-Witaj, panie -również się skłonili.
Sakura wyszła z domu, otrzepując ręce, z wielkim uśmiechem na twarzy. Tak uradowanej jeszcze jej nie widział.
-Zjecie coś? -zapytała nieśmiało czerwonowłosa kobieta.
-Jeśli nie będzie to problemem dla gospodyni, to chętnie coś przekąsimy. Właśnie wracamy z konnej przejażdżki -obdarzył Sakurę promiennym uśmiechem.
Była zdziwiona jego zachowaniem. Mówił tak, jakby był zwykłym parobkiem, a nie królem całego Kraju Ognia.
      Kakashi i Itachi zasiedli do stołu, a Sakura z matką krzątały się po kuchni, podając do stołu.
Pysznie pachnąca owsianka ze skwarkami i masłem powiedziała Sakurze, że niedawno ubito świnię i ocieliła się krowa.
Postawiła pełną miskę przed królem, uśmiechając się pięknie. Jej policzki były zaróżowione od żaru buchającego z paleniska, nad którym wisiał garnek. Ustawiła na stole talerz z podpłomykami, zanim zabrała się do jedzenia.
Czegoś tak smacznego jeszcze nigdy nie jadł. Sakura pałaszowała danie z uśmiechem.
Po skończonym posiłku poprosił gospodarza na słówko. Kobiety zmywały po naczynia. Nie mógł nie zauważyć, jak wielką przyjemność sprawiają różowowłosej prace w gospodarstwie.
     Wyszli za chatę.
-Tak, Wasza Królewska Mość?
-Mam do ciebie prośbę -zaczął powoli, ważąc każde słowo.- Chciałbym, abyś był moim heroldem. Przekazałbyś informację innym chłopom, tylko tak, aby nie dowiedzieli się o tym moi doradcy, ani arystokracja, rozumiesz?
-Tak, panie.
-Danina, którą płacicie, jest bezsensowna. Płaćcie przez pół tego, co dotychczas. Przyślę kogoś do was, da ci złoto. Wspomóż najbiedniejszych. I, proszę, nie mów nic Sakurze. Nie chcę, aby czuła się kupiona. Dobrze?
-Oczywiście, Wasza Królewska Mość -mężczyzna skłonił się do samej ziemi.
     Wieczorem Sakura pożegnała się z rodzicami i wrócili do pałacu. Kolację zjedli w domu różowowłosej, więc kucharki miały wolne.
Itachi odprowadził Sakurę do drzwi jej komnaty i, życząc jej dobrej nocy, pocałował w czoło.
                ***
Sakura wstała bardzo wcześnie i ubrała się w starą, zieloną suknię z samodziału, która spoczywała na samym dnie szafy. Przewiązała włosy chustą i wyszła z pokoju, zastanawiając się, gdzie może być kuchnia. Zobaczyła młodą służącą, więc cicho ją zawołała.
Kobieta odwróciła się i chyba jej nie poznała.
-Tak?
-Czy możesz mnie zaprowadzić do kuchni?
-Do kuchni? Tak, właśnie tam idę. Kim jesteś?
-Sakura -przedstawiła się i natychmiast tego pożałowała, bo zbladły nawet piegi na nosie dziewczyny.
-Pani… Racz mi wybaczyć, nie poznałam pani -zgięła się w pokornym ukłonie.
-Nie, nie, nic się nie stało, naprawdę. Proszę, zaprowadź mnie do kuchni -spojrzała na nią błagalnie.
-No, dobrze.
     Szły przez ciemne korytarze, aż w końcu jeden z nich zakończył się ślepą uliczką. Służąca odsłoniła przejście, ukryte za tkanym złotymi nićmi gobelinem.
Weszły do kuchni. W centrum tego dużego pomieszczenia stał ogromny piec wykonany z kamienia, z wielką, metalową płyta nad paleniskiem.
Kucharki obierały ziemniaki i skubały kaczkę.
Usiadła obok i zaczęła im pomagać, a one nie skomentowały jej przybycia, mimo to jednak pozwoliły jej włączyć się w rozmowę. Po godzinie pracy poczęstowały ją nawet miską pysznej owsianki na maśle, zupełnie takiej samej, jak w domu.
     Jadły pyszne śniadanie, gdy gobelin odsunął się i do kuchni wszedł król.
-Tak myślałem, że cię tu znajdę -uśmiechnął się do Sakury.- Jak widzę, już po śniadaniu. Nie zostało nic dla mnie?
Zabrał z jej rąk puste naczynie i nałożył sobie ciągle jeszcze gorącej owsianki, po czym usiadł obok.
-No, i śniadanie zostaje na obiad, prawda? Chyba, że służba jest głodna, wtedy jedzenie gotowe.
Młoda kucharka nieśmiało podniosła głowę.
-Wszyscy już jedliśmy, Wasza Królewska Mość, ale jeślibyś łaskawy panie pozwolił, zabrałabym trochę jedzenia mojej matce, właśnie dziś miałam ją odwiedzić.
-Twoja matka jest chora, prawda?
-Tak panie.
-Oczywiście, możesz zabrać matce jedzenie, a ja zaraz się rozejrzę za tą znakomitą nalewką Sasoriego. Powinienem mieć gdzieś jeszcze butelkę. Natychmiast postawi ją na nogi.
Z uśmiechem oddał miskę Sakurze i wyszedł.
Kobiety siedziały oniemiałe, a po policzku młodziutkiej kucharki spłynęła łza wdzięczności.
     Sakura zerwała się z miejsca i wybiegła za Itachi.
-Panie! Panie! Wasza Królewska Mość! -krzyczała, biegnąc ile sił w nogach.
Zatrzymał się.
-Tak, kochana? -uśmiechnął się.
Widząc dobro migoczące w jego ciemnych oczach, zawstydziła się tego, co chciała powiedzieć, ale musiała mieć pewność.
-Czy Sasori, to ten którego kiedyś spotkałam? Ten z czerwonymi włosami?
-Tak… -odpowiedział wolno, a jego twarz wykrzywił smutek.- Tak, to on. Ale Sasori zna się na lekarstwach równie dobrze, jak na truciznach. Przykro mi, że pomyślałaś, iż chcę otruć matkę tej kucharki, Hinaty, tak? No cóż, sam sobie na to zasłużyłem.
Odwrócił się, aby odejść, ale Sakura chwyciła go za dłoń.
-Wybacz mi, Itachi -wyszeptała, stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
W chwili, gdy odsunęła się od niego, zza węgła wyszedł Pein.
-Witaj, panie -skłonił się speszony, chowając coś za plecami.
-Witaj, Pein. Dokąd idziesz?
-Do kuchni. Zgłodniałem -Sakura wyłapała strach czający się w słowach mężczyzny.
-Tak? -zdziwił się Itachi, który był wyraźnie rozbawiony.- A mona wiedzieć, co niesiesz?
-Oczywiście -wyciągnął zza pleców rękę, w której trzymał butelkę pełną jasnozielonego płynu.- Ostatnio źle się poczułem i Sasori wspaniałomyślnie zgodził się użyczyć mi odrobiny swojej cudownej nalewki.
Itachi roześmiał się głośno.
-Zapomniałem, że jesteś znakomitym kłamcą, Pein. Gdyby nie to, że wyglądasz bardzo zdrowo, a ja widziałem już pewne rzeczy, to bym ci pewnie uwierzył -mężczyzna zbladł.- Ale to dobrze, wyręczyłeś mnie, miałem właśnie poszukać butelki tej wspaniałej nalewki. Daj też dziewczynie konia, chciała zanieść matce jedzenie, a na koniu będzie jej lżej.
Pein był najwyraźniej całkowicie zaskoczony zachowaniem władcy.
-Ona nie potrafi jeździć konno, panie.
-Może się nie obrazi, jeżeli zaproponujesz jej swoje towarzystwo. I -nagle spoważniał- przyjdź do mnie, kiedy już wrócisz. Nie musisz się jednak spieszyć. Chodźmy, pani -zwrócił się do Sakury, na powrót uśmiechnięty.
     Gdy oddalili się na tyle, że Pein nie mógł ich usłyszeć, nawet jeśli stałby w tym miejscu, w którym go zostawili, Sakura powiedziała:
-Pozwól, że pójdę się przebrać.
-Oczywiście. Czy moglibyśmy później spotkać się w ogrodzie?
-Dobrze -uśmiechnęła się ciepło i odeszła do swojej komnaty. już od połowy korytarza słyszała podniecone, wesołe głosy służących, które siedziały w jej pokoju. Gdy wyłapała swoje imię, zatrzymała się nadstawiając uszu.
-…Sakura, ta kobieta, którą sobie przywiózł do zamku, może to przez nią?
-Tak? Jesteś pewna, że potrafiłaby coś takiego na nim wymusić?
-Widziałaś ją. Z takim ciałem ma go u stóp.
-Nie sądzę. Nie wygląda na taką, coby się sprzedała.
-A ty byś tego nie zrobiła? Ona wywodzi się z ludu, nie arystokracji. Nie zrobiłabyś tego, aby polepszyć życie własnej rodziny, przyjaciół?
-Zrobiłabym, ale nie sądzę, aby o to chodziło. On się po protu zakochał.
Rozległ się ironiczny śmiech kilku kobiet.
-Nie wierzysz w to, co mówisz? Ten człowiek miałby się zakochać? Chyba kpisz!
-Cicho! -zganiło ja kilka służek na raz.
-A masz inny powód tego, że obniżył daninę? Chciał się jej przypodobać. Podobno też sypnął złotem dla najbiedniejszych, choć w to akurat nie wierzę.
-A ja owszem. Od kilku dni zrobił się dziwnie sympatyczny.
-Bardzo dziwnie -przytaknęły jej inne.
Łóżko zaskrzypiało, więc Sakura, żeby nie wydało się to, iż je podsłuchiwała, szybkim krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je delikatnie, przywołując na twarz delikatny uśmiech i udając zdziwienie na ich widok.
-My… czekałyśmy na panienkę -uśmiechnęła się z zakłopotaniem czarnowłosa i czerwonooka kobieta, z pewnością starsza od Sakury.
-Cieszę się -starała się uśmiechać naturalnie.- Właśnie chciałam się przebrać, mogłybyście mi pomóc?
     Służące pomogły zielonookiej założyć ciemnofioletową suknię o prostym kroju i upięły jej włosy w wyszukaną fryzurę, używając do tego srebrnych spinek. Ubrała jeszcze farbowane, srebrne trzewiczki i pobiegła wprost do ogrodu.
Itachi już się tam przechadzał. Widząc ją lekko zasapaną uniósł lekko brwi.
-Biegłaś? Nie trzeba było się spieszyć, Sakurciu. Nigdzie bym nie poszedł -uśmiechnął się, lecz tym razem nie rozwiało to wątpliwości Sakury.
Chciał wziąć ją za rękę, ale cofnęła się o krok.
-Coś się stało?
-Tak -napełniła płuca powietrzem i zebrała w sobie odwagę.- Dowiedziałam się, że obniżyłeś daninę.
-Ach, więc jednak się dowiedziałaś -zrobił całkiem szczerą minę winowajcy i zachwiał tym pewność kobiety co do jej tezy, popierającej domysły służących, ale tylko zachwiał, nie obalił.- Nie chciałem, abyś o tym wiedziała, bo poczułabyś się właśnie tak, jak teraz. Sądziłabyś, że chcę cię kupić.
-A nie jest tak? -jej głos był pełen wątpliwości, które kłębiły się pod różowymi włosami.
-Nie. Błagam, uwierz mi. Uwierz w to, że kocham cię najbardziej na świecie. Pokazałaś mi, jak już mówiłem, że Madara był mądrym władcą, że ja sam popełniłem wiele błędów. Staram się je naprawić, rozumiesz? -łza pociekła po jego policzku, i ta łza przeważyła szalę w sercu Sakury.
-Rozumiem. Wierzę ci, Itachi. Zostanę twoją żoną.
Czarno włosy przez chwilę stał oniemiały, a potem porwał Sakurę na ręce i okręcił się dookoła, niwecząc wysiłek, włożony przez służące w ułożenie jej włosów.
Kiedy już stanęła na nogach, Sakura ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała go prosto w usta.
   
     Po takim popołudniu, Itachi musiał się dobrze zastanowić, zanim przypomniał sobie, po co wezwał do siebie Pein.
-A tak, jasne, już wiem. Wejdź, Pein.
Brunet niepewnie usiadł na łóżku, a Itachi opowiedział mu po kolei o wszystkim co zrobił dla poddanych i służby, która dostawała teraz wyższe wynagrodzenie za pracę, miała prawo przebywać w ogrodzie i ogólnie chodzić po terenie zamku. Służących było tak dużo, że zostawił ich w pałacu dziesięć, oprócz dwóch dam dworu i trzech kucharek. Będą się zmieniać, tak, żeby wszystkie miały co jakiś czas kilka dni wolnego. W pałacu pracowało jeszcze kilku parobków. Przełożoną służby ustanowił Hinatę, ponieważ była bardzo szanowana i najbardziej znała się na etykiecie. Była tutaj odkąd skończyła pięć lat, bo jej matka, dobra przyjaciółka królowej Tsunade, zmarła na grypę w czasie epidemii.
Ku jego ogromnemu zdziwieniu, w miarę, gdy mówił, uśmiech na twarzy fioletowookiego stawał się coraz wyraźniejszy, a gdy skończył, wybuchnął śmiechem i z ukłonem pocałował jego dłoń. A potem on zaczął opowiadać.
O mężczyźnie, który był zaślepiony pragnieniem władzy. O strachu, jaki panował wśród ministrów. O tym, jak Sasori, blady i drżący, przygotowywał truciznę. O tym, jak Hidan wlał ją do kielicha, a potem nie wychodził ze swojej komnaty tak długo, że bali się, iż odebrał sobie życie. O pogrzebie, jaki urządzili królowi Madarze w krypcie, tuż obok jego małżonki…
Opowiadał i opowiadał, a Itachi kulił się coraz bardziej, aż w końcu załkał rozpaczliwie, słysząc w głowie śpiewany przez Konan psalm, o którym mówił właśnie Pein.
     Brunet przerwał opowieść, chyba zresztą nie miał już nic więcej do powiedzenia.
Nagle drzwi komnaty się otworzyły i weszli do niej wszyscy ministrowie z uśmiechami na twarzach.
-Jesteś niesamowity, Pein. Prawie się poryczałem -mruknął Hidan, który miał zaczerwienione oczy.
     Rudy patrzył na nich bez emocji, cały czas rozdygotany od płaczu. Powiódł wzrokiem po ministrach, zatrzymując się dłużej na Hidanie i Sasorim.
-Wybaczcie… -zwrócił się do nich drżącym, nabrzmiałym od łez głosem.- Wybaczcie mi moją głupotę. Możecie mnie zabić, ale błagam, błagam na kolanach! -upadł przed nimi na kolana.- Nie róbcie krzywdy Sakurze. Pozwólcie jej odejść…
Pochylił głowę, a szloch wypełnił mu gardło i nie mógł już nic powiedzieć.
Zobaczył, nie podnosząc głowy, jak Hidan do niego podchodzi i zacisnął oczy w oczekiwaniu na cios.
„Kocham cię, Sakuro. Przebacz mi” -przemknęło mu przez głowę i przywołał w wyobraźni obraz jej wielkich, szmaragdowozielonych oczu.
Zamiast oczekiwanego ciosu, silne ręce chwyciły go pod ramiona i podniosły.
Popatrzył w fioletowe oczy Hidana. Uśmiechał się.
-Nie chcemy twojej śmierci, chcieliśmy tylko pokazać ci twoje błędy, ale sam je zrozumiałeś. Sam wiesz, jak rządzić tak, aby poddani byli zadowoleni.
I przytulił go jak brata.
     Tego wieczoru w zamku lampy nie gasły bardzo długo. Sakura siedziała po lewej stronie Króla, który po prawej ręce miał Peina. Przy długim stole rozsiadła się również pozostała siódemka ministrów. Itachi ogłosił swoje zaręczyny z Sakurą, co wywołało burzę oklasków przy stole, a chwile później Pein oświadczył się Hinacie, która właśnie wniosła do jadalni wazę z zupą. Skutek był taki, że waza roztrzaskała się w drobny mak. Sakura zawołała dwie służące i z ich pomocą uporządkowała podłogę, a Hinata usiadła przy stole na dostawionym przez Peina krześle. Następnie różowowłosa przyniosła kolejne danie i zajęła swoje miejsce, uśmiechając się ciepło do przerażonej i płaczącej ze szczęścia brunetki. Na koniec wszyscy złożyli całej czwórce narzeczonych życzenia i rozeszli się do swoich komnat, czy to w zamku, czy w obrębie królewskich włości.
                  ***
     Szwaczki uszyły jej wspaniałą, choć prostą suknię z białej satyny i hiszpańskich koronek. Na wesele sprosili wszystkich przyjaciół Sakury i znajomych Itachiego, a było tego trochę. Świadkami zostali Pein i Tenten, która pokraśniała ze szczęścia, gdy Sakura ją o to poprosiła i, łamiąc połowę nakazów etykiety, rzuciła jej się na szyję.
   
                  ***
     Nadszedł ten dzień. Sakura została obudzona wcześnie rano i służące wyjęły z jej włosów szmatki, na które wczoraj wieczorem nawinęły mokre, różowe pukle. Włosy rozsypały się dookoła głowy chmura tak gęstą, że sięgały ledwie za łopatki. Piękna suknia nie krępowała ruchów, co niezmiernie uradowało kobietę. Białe trzewiki na małym obcasie, dodającym Sakurze akurat tyle centymetrów, żeby sięgała swojemu oblubieńcowi do ramienia, zostały zrobione specjalnie na tą okazję.
      Jej ojciec, wystrojony w nowe ciuchy, prezentował się tak pięknie, że Sakura przez chwilę znowu usłyszała przytłumione głosy służących, mówiących, że Itachi ją „kupił”. Jednak teraz ją to nie dotknęło, bo wiedziała już, że kocha go całym sercem.
      Ojciec odprowadził ją pod ozdobiony białym jedwabiem ołtarz, gdzie stał już Itachi. Sakura zachłysnęła się powietrzem, widząc, jak pięknie wygląda.
     Szła dostojnie, powoli, prowadzona przez swojego ojca. Miała na sobie najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widział. Jej włosy były różową chmurą loków, a twarz jednym wielkim uśmiechem. Zielone oczy wprost jaśniały z pod przezroczystej koronki, która opadała jej na twarz.
     Ujął jej dłoń, a Kakashi odszedł, aby usiąść obok swojej żony, która co chwilę obcierała chusteczką mokre oczy.
Zdążył jeszcze zobaczyć spojrzenie, jakie Hidan posłał Tenten, która dzisiaj, w granatowej sukni z błękitnymi wstawkami, wyglądała przepięknie, a potem ksiądz obwiązał ich ręce stułą i Itachiego, z nieskrywaną dumą wypisaną na twarzy, powtórzył słowa przysięgi.
      Sakura, wtórując kapłanowi, nie spuszczała z niego oczu, w których nagle zalśniły łzy. Głos jej się załamał, ale ciągnęła zdanie i na koniec obdarzyła go uśmiechem tak promiennym, że poczuł nagle wilgoć we własnych oczach. Szybko zamrugał. Nie mógł się rozpłakać.
     -Możesz pocałować pannę młodą.
Tego nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Odsunął delikatną siateczkę i pocałował ją prosto w usta.
Zarumieniła się aż po cebulki swoich niezwykłych włosów.
     Oba kieliszki, w których Hinata podała im najlepszą wódkę Sasoriego, rozbiły się w drobny mak. Z uśmiechami na twarzach przełknęli chleb z solą, a Itachi, przekraczając próg pałacu, porwał Sakurę na ręce.
   
     Nigdy nie uczestniczyła w tak wystawnym weselu. Znakomite wino wręcz lało się strumieniami, jedzenie przybywało natychmiast, gdy półmisek był bliski opróżnienia, wszyscy składali im życzenia, orkiestra grała skoczne melodie, więc cały czas na parkiecie były tłumy.
     Gdy przyszła pora rzucania welonem, ten wpadł wprost w ręce zaskoczonej Tenten, która szybko spojrzała na Hidana.
     Podwiązkę złapał Pein i odtańczyli tradycyjny taniec, a później Itachi ogłosił, że za tydzień zaprasza na wesele swojego świadka. Orkiestra zagrała walca i na środku parkietu zrobiono miejsce dla narzeczonych. Pierwszymi, którzy się do nich przyłączyli, byli Tenten i Hidan. Sakura, widząc to, uśmiechnęła się pod nosem i poszła zatańczyć z Sasorim, który był akurat wolny, bo jego narzeczona, Konan, tańczyła z Kakashim.
   
     Około drugiej nad ranem, służące zaprowadziły ją do sypialni, zapewne należącej do Itachiego. Przebrały ją w satynową koszulę, która była bardzo bogato zdobiona prześwitującą koronką. Według Sakury wręcz za bogato.
      Gdy służące wyszły, usłyszała przed drzwiami śpiewy mężczyzn, którzy odprowadzali Itachiego do panny młodej. Zarumieniła się jak ciasto w piecu i szybko otarła mokre dłonie w poszwę.
      Itachi wszedł do komnaty, żegnany śpiewem i oklaskami, które jednak taktownie ucichły, gdy tylko zamknął drzwi.
      Nie spuszczał z niej wzroku, powoli ściągając z siebie ubrania. W końcu, pozostając tylko w spodniach, położył się obok i delikatnie ją pocałował. Oddała pocałunek, czerwona jak wiśnia. Ze zdziwieniem zauważył, że teraz, kiedy ma do tego pełne prawo, coś powstrzymuje go przed dotknięciem jej ciała. Spojrzał w jej zielone oczy, poszukując pomocy i wtedy do niego dotarło. Dotarło do niego to, że nie ma prawa. Ona mu nie dała.
-Sakuro, chcesz tego?
Spojrzała na niego zdziwiona.
-Jestem twoją żoną, muszę…
-Nic nie musisz -przerwał jej.- Możesz. Więc chcesz tego?
-Tak -podniosła się, pozwalając opaść pierzynie.
Fikuśne ubranko już jej nie przeszkadzało. Chciała, aby widział ją, jej ciało, chciała, aby znowu jej dotykał, aby ją całował… Zarumieniła się, zawstydzona z własnych myśli.
Zdjął z niej dziwaczną koszulę. O wiele lepiej wyglądała bez niej. Mimo tego, że w ostatnich tygodniach nabrała trochę ciała, jej brzuch nadal był płaski i sprężysty. Piersi, białe i okrągłe jak kulki, kusiły, aby je całować, co też uczynił.
Jęknęła, zatapiając palce w jego włosach.
Zjechał ustami na jej brzuch, usiłując się uporać z własnymi spodniami. Żałował, że nie zdjął ich wcześniej, bo teraz miał z tym pewne trudności.
Objęła rękami jego szyję, całując go w usta.
-Kocham cię -ukryła nos za jego uchem.
Zapomniał o spodniach. Pocałował ją żarliwie, przebił się przez barierę ząbków i dotknął językiem jej podniebienia.
Zsunęła jego spodnie do pół uda i ujęła w dłoń jego nabrzmiałą, twardą męskość. Cieszyła się, że ją całuje, przynajmniej nie widział, jak bardzo poczerwieniała. Powiodła wargami po szyi mężczyzny, ale gdy wsunął dłoń między jej rozgrzane uda, zgubiła ścieżkę własnych ust. Czuła tylko nieopanowane drżenie w całym ciele i stado motyli w brzuchu.
Dotknął wargami jej kobiecości, czując ciepłą wilgoć. Nie potrafił już dłużej się opierać swojemu ciału. Pocałował ją w czoło, skroń, policzek, usta…
Rozsunęła nogi, oddając namiętne pocałunki.
Wszedł w nią powoli, ale nie okazała bólu, nawet wtedy, gdy przebił się przez przeszkodę.
-To naturalne, Itachi -wyszeptała, widząc odbijające się na jego twarzy poczucie winy.
Mimo jej zapewnień, poruszał się bardzo powoli, a przynajmniej próbował, bo po chwili porwał ich narzucony przez ciała rytm. Całowali się łapczywie, czując narastającą potrzebę spełnienia. W końcu przed oczami pociemniało, ciała opadły bezsilnie na miękki materac i usłyszeli pulsowanie krwi w uszach.
     Wtuliła się w niego. Objął ją ramieniem.
-Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy mieli co jeść w zimie -widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił.- Za tydzień wyprawimy wesele dla Peina i Hinaty. Później pewnie Konan zaciągnie Sasoriego do ołtarza. A chyba zauważyłaś, jak patrzyli na siebie dzisiaj Hidan i Tenten, prawda? -w ciemności wypełnionej dymem zgaszonych świec jego oczy błyszczały.
Uśmiechnęła się.
-Należy im się to -szepnęła z mocą.
-Oczywiście, skarbeńku -przytulił ją mocniej.
                    ***
Sakura siedziała w ogrodzie, przy rabatce pełnej białych chryzantem – daru od Japońskiej cesarzowej, które przywieźli ze swojej podróży poślubnej. Obok niej bawiła się mała, dwuletnia dziewczynka o różowych włosach i czarnych oczach. Otrzymała imię Nanami, ponieważ urodziła się w czasie powrotu królewskiej pary z odwiedzin w Kraju Wschodzącego Słońca.
Itachi wszedł do ogrodu i wziął małą na ręce.
-Witaj, moja królowo -uśmiechnął się.
Spełniły się jego przepowiednie wypowiedziane w noc poślubną: w miesiąc po ślubie Peina i Hinaty, Sasori pojął Konan za żonę, a niespełna pół roku później do ołtarza poszli Tenten i Hidan.
Sakura pocałowała męża w policzek i stwierdziła, że będzie mu musiała dziś w nocy powiedzieć, iż znowu jest przy nadziei. Może tym razem będzie to syn…
                 ***
*Nanami – dsł. „Siedem mórz”
Przepraszam za literówki, starałam się poprawiać, ale notka była pisana wieczorami i spałam nad klawiaturą ^^

1 komentarz: